Jeśli ktoś zastanawiał się, skąd ta przerwa w postowaniu, to śpieszę wyjaśnić. Otóż przydarzyła mi się nieciekawa historia, za którą trudno winić kogokolwiek innego, niż samą mnie. A wiadomo, że nikt nie lubi się przyznawać do błędów.
Tego dnia minął dokładnie miesiąc mojej pracy w Bangkoku. Z szefem umówiłam się, że wyjeżdżam na 10-dniowe wakacje, a po powrocie popracuję jeszcze miesiąc i będę gotowa do drogi zaraz po Nowym Roku. Otrzymałam do rączki swoje skromne wynagrodzenie, umieściłam je w całości w portfelu (błąd nr 1) i pobiegłam świętować w gronie starych i nowych znajomych.
Była akurat sobota, ja specjalnie zamieniłam się z kolegą zmianami, żeby wieczór mieć wolny. Na początek drineczki "na rozgrzewkę" w hostelu, bo alkohol w klubach jest okropnie drogi (250 B za podstawowe drinki). No i udaliśmy się na imprezę organizowaną przez znajomych Niemców. Impreza swoją drogą świetna, dobrzy dje, miłe towarzystwo.
Słyszałam co najmniej 15 razy przykazania dla turystów: wychodząc na miasto wieczorem nie bierz ze sobą dokumentów, pieniędzy jedynie tyle, żeby nie żałować w razie zgubienia, najprawdopodobniej nie będziesz potrzebował telefonu. Lecz niestety, z jakiegoś niewiadomego powodu, tego wieczora postanowiłam zignorować je wszystkie. Prawdopodobnie uwierzyłam, że nic złego nie może mi się stać, że już jestem "miejscowa", w Tajlandii jest miło i spokojnie, a ja przecież nigdy jeszcze nie wypiłam tyle, żeby stracić kontrolę.
No i stało się. Torebka ze wszystkim w środku zaginęła w akcji. Nici z wyjazdu do Chiang Mai, muszę czekać, aż bank wyrobi mi nowe karty debetowe. Proszę się nie martwić, mam troszkę gotówki a także paszport, no i dach nad głową.
Morał z tego taki, żeby nigdy nie przestawać uważać, i sobie nie odpuszczać, nawet, jeśli wydaje nam się, że jesteśmy całkowicie bezpieczni, ufamy naszym znajomym i nic złego się nie stanie. To tak ku przestrodze.
czwartek, 29 listopada 2012
środa, 21 listopada 2012
Dżungla dla początkujących
Już od rana urwanie głowy. Udało mi się, po raz pierwszy chyba, otworzyć oczy o 6.30 rano, po niecałych pięciu godzinach snu (jako że zmianę kończę o północy i ani mi w głowie iść zaraz potem spać). Cały ten wysiłek po to, by zdążyć na pociąg o 7.45, który ruszał z odległej stacyjki Thon Buri do Kanchanaburi.
czwartek, 15 listopada 2012
Rytmy Bangkoku
Niedługo stuknie miesiąc mojej tajskiej przygodzie. W tym czasie nauczyłam się wielu rzeczy, ale zwłaszcza tej jednej: to miasto nigdy nie śpi. Każda pora dnia i nocy ma swoich wielbicieli. Mnóstwo zamieszkujących Bangkok grup (społecznych, zawodowych) ma zupełnie inne tryby życia.
Potrzeba mi było trochę czasu, żeby nauczyć się, gdzie i o jakiej porze szukać konkretnych uciech. Straganiarze mają bowiem tę
właściwość, że w ciągu piętnastu minut potrafią zwinąć cały swój biznes i
zniknąć, akurat kiedy masz ochotę na ich specjał, i zamiast smażonych
bananów albo curry z kurczakiem i bakłażanem dostaniesz figę z makiem.
wtorek, 6 listopada 2012
Jeżdzę sobie
Wczoraj z okazji dnia wolnego w pracy udałam się na wycieczkę za miasto. Dwugodzinna podróż nieklimatyzowanym pociągiem klasy trzeciej - koszt 1,5 zł. Efekt? Do miejscowości Ayutthaya dotarłam już spocona jak mysz, a po wynajęciu roweru i przetransportowaniu go łodzią na drugą stronę rzeki dostałam lekkich drgawek i dochodziłam do siebie 10 minut. Dzięki rowerowi po raz pierwszy zmierzyłam się samodzielnie z tajskim ruchem drogowym, a trzeba wiedzieć, że jest on lewostronny! Dla bezpieczeństwa skręcałam cały czas w lewo.
czwartek, 1 listopada 2012
Chleb nasz powszedni
A raczej ryż... Czyli trochę o jedzeniu!
Spotkaliście kiedyś w Polsce smutnego Araba? Ponurego Afrykańczyka? Śmieliście się z Włochów, co chodzą jeść do włoskich restauracji na obczyźnie? Bo ja niestety tak. Dziś się kajam. Gdyby była w Bangkoku choć jedna polska restauracja, choćby piekarnia z normalnym razowcem! Dwie tony ryżu za kilo sera korycińskiego!
Subskrybuj:
Posty (Atom)