czwartek, 25 października 2012

Sweat city aka syndrom ustawicznie świecącego nosa

W Bangkoku nie uświadczysz rześkiego poranka. 35 stopni w dzień, 30 w nocy, każdy podmuszek wiatru jest na wagę złota. Skąpe ciuszki w zasadzie nic nie pomagają. Co ciekawe, Tajowie niespecjalnie się tym przejmują. Moi tajscy koledzy z pracy nie używają nawet nawiewu podczas siedzenia za biurkiem. Może nie lubią przeciągów?

wtorek, 23 października 2012

Hostelowe love

Powoli zadomawiam się w moim hostelu. Nie wiem, jak wyglądają inne tego typu przybytki w Tajlandii, ale ten estetyką nie grzeszy. Trochę ciężko go znaleźć, bo szyld nie jest podświetlony, a restauracja na parterze nie działa. Ale nie pozwólmy minusom przesłonić cudownych plusów. Jest KLIMATYZACJA. Jest prysznic w pokoju, a pokój mam tylko dla siebie. Jest dobre wi-fi, a przede wszystkim jest bardzo miły właściciel i reszta załogi - chłopiec tajski, chłopiec nepalski i chłopiec indyjski.
  
check-in desk i prowizoryczny bar - lodówka działa i można się napić piwka, reszta alkoholi serwowana na gorąco. Kolega 22 godz na dobę ogląda tajskie kreskówki :)

poniedziałek, 22 października 2012

Zwycięstwo!

Dotarłam! Pociągiem, samochodem, trzema samolotami i taksówką dojechałam na miejsce. Pierwszy raz leciałam samolotem w długą trasę - kto latał ten wie - i oprócz bólu tyłka jestem pozytywnie zaskoczona (zwłaszcza liniami Etihad, lot Abu Dhabi - Bangkok). Udało mi się nawet, co podobno niełatwe, nie przepłacić za taksi z lotniska do hostelu.
Miasto jest niesamowite. Zrobiłam na razie tylko niewielką przebieżkę, ale już jestem w szoku. Gdyby przenieść te kilka wieżowców z Warszawy tutaj, nikt by nawet nie zauważył. Tyle ich tu. A na dole przy ulicy całkiem swojsko, jak na każdym bazarku.
A teraz spać!

poniedziałek, 15 października 2012

rady lekarza medycyny tropikalnej

Dzięki lamentom mamy odwiedziłam w końcu lekarza. Trochę za późno, bo szczepień takich jak wścieklizna czy zapalenie mózgu nie można już było zrobić. Będę się musiała trzymać z dala od wściekłych, mózgowo zapalonych małp. Widziałam w telewizji program o małpach, które zakładają gangi i kradną turystom cenne przedmioty i dokumenty, a wszystko sprzedają za banany ludzkim gangom, które to już robią z kosztowności lepszy użytek. 

Tak czy siak dostałam kilka wkłuć. WZW A (B jeszcze ważne ze szkoły), polio, dyfteryt i tężec oraz dur brzuszny. Znacznie gorzej niż igła zabolała kwota do zapłacenia. Cóż, na zdrowiu nie można oszczędzać.

Oprócz życiowych rad dostałam od pani doktor kilka gratisów. 
1. Międzynarodowa książeczka szczepień (taka żółta),  
2. receptę na 2 opakowania Malaronu, leku przeciw malarii z dokładną instrukcją stosowania (prewencyjne - codziennie po 1 tabletce, doraźne w razie zachorowania - końska dawka i do lekarza)
3. kserówki z poradami higienicznymi. Jedną z nich prezentuję poniżej.

Czy ktoś może mi wyjaśnić, co to do cholery jest tusz i jak mam go brać?

 



czwartek, 11 października 2012

Czego nie szukam w raju?



Przypadkiem w księgarni Selkar na dworcu w Białymstoku kupiłam książkę Jennie Dielemans „Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym”. Autorka dwa pokaźne rozdziały poświęca krajom azjatyckim – Wietnamowi i Tajlandii. 

Pierwsza lektura wywołała u mnie mały szok. Autorka demaskuje ideę backpackingu jako kolejną formę masowej turystyki. Demitologizuje większość składników „credo” backpackera:

poniedziałek, 8 października 2012

13 days to go



13 dni do wyjazdu. Gorączkowe przygotowania. Lista spraw do załatwienia zdaje się nie mieć końca. Dzięki książce (a właściwie audiobookowi) Marzeny Filipczak „Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet” wpadam w lekką paranoję i widzę, jak mało zorganizowany ze mnie podróżnik. Po pierwsze, jeszcze 1,5 roku temu moje wyjazdy odbywały się, jak się okazuje, zupełnie amatorsko. Nie miałam ubezpieczenia, nie robiłam szczepień, gotówkę woziłam ze sobą w plecaku. Tak, Marzena Filipczak wszystko zaplanowała sobie lepiej.